Początki Ekstremalnej Drogi Krzyżowej sięgają 2009 r., a każdej kolejnej edycji towarzyszy inna myśl przewodnia, która w tym roku miała za zadanie pomóc w przemianie w dobrego człowieka. Aby dać sobie szansę trzeba było przede wszystkim, zmotywowanym apelem papieża Franciszka, wstać z kanapy i wyjść z ciepłego, jasnego domu. Opuścić strefę komfortu i ruszyć w ciemność wybranym szlakiem, samemu lub w grupie przyjaciół, w milczeniu i skupieniu, niosąc z sobą bagaż własnych intencji. - 163 zarejestrowanych uczestników, w tym 81 na trasę bł. Honorata i 82 na tzw. zieloną św. Mikołaja. Brak jest precyzyjnych danych, ile osób poszło w trasę rzeczywiście i ile doszło - podsumowuje międzyrzecki koordynator ks. Marcin Komoszyński . Na trasie każdy liczył na siebie i sam decydował, czy dojdzie do celu. W poruszaniu się po wyznaczonym szlaku pomagała nawigacja i aplikacja EDK, którą chwalą sobie jej użytkownicy, podkreślając zgodnie, że jest intuicyjna i łatwa w obsłudze. Pielgrzymi przeszli 40 kilometrów bez względu na to, którą trasę wybrali. Każda z nich rozpoczynała się przy kościele św. Mikołaja, jedna miała tam też swój finał, druga prowadziła natomiast przez kolejne wioski do Białej Podlaskiej.
fot. Sylwia, uczestniczka trasy zielonej
Ciemna zimna noc, nieznane drogi i 9-10 godzin marszu, skąd zatem pomysł na podjęcie takiego wyzwania? - Postanowiłam wziąć udział, bo czułam potrzebę zbliżenia się do Boga i refleksji nad własnym życiem. Celem były intencje moje własne i moich najbliższych, a każda stacja wzbudzała we mnie refleksje odnośnie wartości, którymi kieruję się w życiu, jak również nad ludźmi, którzy mi w życiu towarzyszą, którymi chcę się dalej otaczać, a od jakich lepiej się odciąć - opowiada Izabela Borkowicz . - Byłam pewna, że poradzę sobie psychicznie i fizycznie, ale choć łatwo było wytrwać w milczeniu i skupić się na modlitwie, moja fizyczność nie sprawdziła się. Bolały nogi, ale chciałam dojść do końca, żeby intencje się spełniły.
fot. Sylwia, uczestniczka trasy zielonej
Ociężałe nogi, obtarte pięty, bolący kręgosłup, brak sił i ogarniająca senność to nie jedyne trudności, z jakimi mierzyli się pielgrzymi, zwłaszcza ci, którzy w swą drogę krzyżową wyruszyli po raz pierwszy. - Mnie przekonały do tego koleżanki z pracy. Bałam się o własną kondycję, ale udało się dzięki wzajemnemu wsparciu. Dla mnie to było przede wszystkim pokonanie własnego strachu i lęku przed ciemnością. To bycie z samym sobą. Milczenie na początku było bardzo ciężkie, sami więc przezwyciężaliśmy strach w tej ciemności. Później drogę oświetlał nam piękny księżyc, podążaliśmy za nim bez potrzeby używania latarki - dzieli się wrażeniami Sylwia, uczestniczka trasy zielonej. - Droga krzyżowa to przełamanie granic swojego lęku, a przezwyciężenie strachu to przykład, że ta droga była właśnie taka, a nie inna. Polecam ten sprawdzian każdemu.
fot. Katarzyna Poniatowska - Fiedosiuk, uczestniczka trasy bł. Honorata
Nocni wędrowcy zatrzymywali się modląc przy kolejnych stacjach drogi krzyżowej, którymi były specjalnie oznakowane krzyże i kapliczki przydrożne, czasem ozdobione lampionami domy. - Obrałam sobie różne intencje, po jednej na każdą stację. Każda stacja miała swój własny sens - opowiada Elżbieta Panasiuk , która wyzwanie podjęła po raz drugi. Wiedziała, na co się decyduje, znała własne siły i możliwości. - W tym roku było łatwiej, było więcej dróg asfaltowych, a mniej polnych i leśnych, droga jakby krótsza. Było zimno, ale przynajmniej nie padało jak dwa lata temu. Za to rozważania mniej proste, bardziej filozoficzne, skłaniające do głębszych przemyśleń, trzeba się było w nie dobrze wsłuchać - zauważa. Osobistej modlitwie przy stacjach drogi krzyżowej towarzyszyły bowiem rozważania pod hasłem "Rewolucja pięknych ludzi", których ideą była zmiana siebie, przemiana w pięknego człowieka i emanacja tym pięknem na cały otaczający świat. - Najbardziej mnie dotknęło to, że modne teraz jest bycie pięknym i idealnym na zewnątrz. A to piękno jest w człowieku, w jego środku, w sobie trzeba je pielęgnować, dopiero wtedy ludzie będą nas tak postrzegać. Nad tym najwięcej myślałam i to rozważanie najbardziej mi utkwilo w głowie. Także to, że trzeba pomagać ludziom wokół nas, ale tak, żeby się nie narzucać, tylko wspierać i pokierować na dobrą drogę - zauważa Izabela.
fot. Katarzyna Poniatowska - Fiedosiuk, uczestniczka trasy bł. Honorata
Wielokilometrowy marsz pokonał wielu uczestników międzyrzeckiej EDK. Niejednokrotnie na różnych etapach trasy po strudzonych piechurów przyjeżdżali bliscy, najbardziej wytrwali dążyli jednak ostatkiem sił do celu. Zgodnie przyznają, że największy kryzys pojawiał się, gdy do końca pozostało 10 kilometrów. W myślach nieustanna chęć powrotu do domu, ale dzięki wsparciu towarzyszy wracały siły i motywacja. - Od połowy drogi, od Sokula, jedyna modlitwa, która układała się w głowie to ta, żeby dać radę przejść jeszcze jedną stację. I tak od jednej do kolejnej udało się doczłapać do XII. Tu czułam, że to definitywny koniec. Piąta rano, zaczyna świtać, ból krzyża i mięśni taki, że nie da się uklęknąć przed krzyżem, bo wiem, że już nie wstanę. Poddałam się. Pożegnałam się z dwoma wspaniałymi, cierpliwymi towarzyszkami drogi, podziękowałam za wspólny wysiłek i wyjęłam telefon, żeby zadzwonić po męża. Otwieram telefon.... a tam?! SMS od księdza z Alaski, u którego kończy się właśnie dzień, i taki tekst: modliłem się w czasie mszy, żebyś dała radę dojść do końca - tak o walce z własną bezsilnością opowiada doktor Katarzyna Poniatowska - Fiedosiuk, bialski kardiolog, internista i nefrolog, a od niedawna również covidolog, która do szpitalnego utrudnienia w tę noc dodała dodatkowy ekstremalny wysiłek. - Motywem była chęć podjęcia jakiegoś trudu dla Pana Boga. Trudu, który w tak ekstremalnej postaci pozwala potem z większą cierpliwością i pokorą mierzyć się ze zwykłymi trudami dnia codziennego. Po powrocie i pokonaniu własnej niemocy, wszystko inne wydaje się prostsze.
Dzięki z aprzyjaźnionemu księdzu, który po raz kolejny udzielił duchowego wsparcia, kobieta z płaczem i bólem nóg dotarła do ostatniej stacji swojej drogi krzyżowej. - Człowiek samotnie nic nie osiągnie. Potrzebuje drugiego człowieka, żeby podołać trudnościom - dzieli się przemyśleniami i zauważa, że w życiu nie da się wszystkiego przewidzieć i zaplanować. Przed wyruszeniem w drogę przygotowała mnóstwo rozpisek, zaplanowała każdy metr swojej drogi. Ale Pan Bóg spłatał jej figla, kartki zostały w domu, choć była pewna, że zapakowała je do plecaka. - Musiałam zdać się na własną pamięć i innych ludzi. Najważniejszy wniosek to jednak taki, że krzyż nie zawsze jest ciężarem. Jak się upadnie to można się na nim oprzeć, pozwala powstać z ziemi, kiedy już nie ma sił.
fot. Katarzyna Poniatowska - Fiedosiuk, uczestniczka trasy bł. Honorata
«Weather forecast from Yr, delivered by the Norwegian Meteorological Institute and NRK»
Copyright 2020 © Międzyrzec.info
Lokalny portal informacyjny